Dobre koncerty mają to do siebie, że powinny być prawidłowo nagłośnione. Problem ten jest straszliwie niedoceniany, a efekty jego zaniedbania mogą być paskudne. Łatwo sobie wyobrazić warunki, w których niewiele słuchać albo sytuację, gdy jeden z instrumentów kompletnie zagłusza pozostałe, tym samym psując wizję artystyczną zespołu.
Małe i duże przestrzenie
Aby temu zaradzić zwykle sprawą sprzętu i głośników zajmuje się technik, a dokładne ustawienia są wprowadzane w czasie próby. I jest to niezbędne zarówno w małych klubach, jak i w czasie ogromnych koncertów, tak na hali, jak i w plenerze.
W przypadku małych knajpek wynika to z faktu, iż odbijające się echo może bardzo zniekształcić to, co dobiega z głośników. Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, gdy zaczynają swoje tony nadawać nastrojone gitary elektryczne, a do słuchaczy dociera tylko mieszanina huku i pogłosu. Natomiast na większej przestrzeni pojawia się jeszcze większy problem, bo trzeba ustawić głośniki w ten sposób, by wszystko było równie dobrze słyszalne przez osoby w pierwszych rzędach, jak i tych na końcu tłumu.
Nie przesadzić
Trzeba unikać sytuacji gdy „przody” zostaną wręcz ogłuszone, natomiast do „tyłów” docierać będą ledwie pojedyncze nuty. Jak tego dokonać? Można pokombinować nie tylko z natężeniem dźwięku i podłączeniami poszczególnych instrumentów: gitar basowych i elektrycznych, perkusji itp. Równie ważne jest rozstawienie kolumn oraz kąt ich ułożenia – a tym można naprawdę wiele zdziałać.
Trzeba jednak dodać, że do tego typu dopasowania dźwiękowego potrzebny jest ktoś z dobrym słuchem muzycznym, kto będzie w stanie wydzielić brzmienie jednej gitary od drugiej i ocenić jak będą słyszane inne instrumenty w różnych częściach sali koncertowej (lub placu rzecz jasna). Miejsca, w których złe nagłośnienie powtarzałoby się przy wielu imprezach prędzej czy później zacznie być omijane przez imprezowiczów.